USA road trip - mindset jest wszystkim


Można znaleźć najlepszą trasę, zaznaczyć na mapie najciekawsze punkty, zaopatrzyć się w dobry gps i sprzęty, a mimo to spieprzyć sobie wyjazd nastrojem. Kiedy początkowa euforia ustępuje zmęczeniu po kolejnej godzinie jazdy w rozgrzanym samochodzie, coraz łatwiej o nerwy, sprzeczki i zepsuty humor przez byle głupotę. Nam się to na szczęście nie zdarzyło. Może właśnie dlatego ten wyjazd był tak bardzo udany - trudne sytuacje pojawiały się co jakiś czas, ale nie wyprowadzały nas z równowagi. Myślę, że bardzo dużo uwagi poświęcamy przygotowaniom i planowaniu, a za mało własnej głowie i nastawieniu, a to ono decyduje o tym jak ostatecznie zapamiętamy wyjazd. Serio, można odhaczać punkty z listy must-see i być przy tym wkurwionym albo spędzać dzień robiąc pranie w jakiejś dziurze w Arizonie, być turbo szczęśliwym i wcale nie mieć poczucia marnowania czasu. Mindset jest wszystkim. Ale po kolei.


ekipa
Bożu, jakie ja miałam szczęście. Nie planowałam podróżować z tymi dwiema, ale kiedy moja pierwsza, bardzo luźno zarysowana grupa się posypała (a nic nie dzieje się bez przyczyny), zostałam bez ekipy. Martyna i Doris przyjechały na camp same, obie stały na straży centrum dowodzenia zwanego pralnią i były chyba najbardziej wyluzowanymi osobami na całym campie. One miały ten luz dany od natury, ja musiałam go sobie wypracować na długo przed przyjazdem na camp. Patrząc wstecz widzę, że miałam wtedy w sobie o wiele więcej miłości i zaufania do życia. Codziennie w nabożnym wręcz skupieniu pisałam w dzienniku, badałam swoje uczucia i emocje i świadomie wybierałam jak chcę się czuć. Przyjechałam na camp wiedząc, że cokolwiek mnie tu spotka, będzie to dla mnie najlepsze, więc mogłam poddać się całkowicie, mieć to piękne flow i po prostu cieszyć się każdą chwilą ufając, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Nic dziwnego, że jakoś na siebie trafiłyśmy. Martynka i Doris to dwie najbardziej zakręcone, zabawne i szalone dziewczyny jakie tam poznałam. Razem tworzyłyśmy na tym wyjeździe coś naprawdę fajnego. Znalazłam osoby, które nie próbowały forsować na siłę swojej wizji wyjazdu, nie robiły spin (“zero spiny” to było nasze motto), szanowały potrzeby pozostałych i potrafiły po prostu cieszyć się chwilą. I nie narzekały. Boże, jak cudownie było nie narzekać. Za każdym razem kiedy działo się coś nieprzewidzianego i nieprzyjemnego, naturalnie szukałyśmy plusów sytuacji albo zaczynałyśmy się śmiać z gównianego położenia, w jakim się znalazłyśmy. Poczucie humoru ratuje życie, trzeba mieć przy sobie taką Doris i Martynkę żeby nie zwariować. Gdybym następnym razem miała szukać ekipy do podróżowania gdziekolwiek, uważałabym baaaardzo, gdyby potencjalni towarzysze mieli skłonności do a) narzekania, b) obgadywania c) maniakalnego kontrolowania. Kiedyś mogłam się podpisać pod wszystkimi trzema punktami, ale na szczęście to jest jak choroba, a choroby się leczy. I naprawdę można totalnie zmienić swoje nastawienie do życia jeśli tylko poświęci się temu wystarczająco dużo pracy. 



wolność (elastyczność)
Tak, podczas podróży bardzo wiele może się zmienić i ścisły plan, a przede wszystkim - nadmierne przywiązanie do tego planu - może poważnie zrujnować wyjazd. Przez elastyczność rozumiem dostosowywanie się do nowych warunków i akceptowanie faktu, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Można się wkurzać na zepsuty samochód w środku parku narodowego, a można cieszyć się faktem, że dzięki tej obsuwie zobaczyło się piękny zachód słońca. Ostatecznie patrol parku pomógł nam odpalić naszego forda, a my ruszyłyśmy dalej - nic wielkiego się nie stało, po prostu do następnej atrakcji dotarłyśmy później niż to było zaplanowane. Wyjeżdżając miałyśmy tylko ogólny zarys trasy, resztę dopracowywałyśmy już w drodze i to było mega dobre podejście. Docierając do kolejnych parków narodowych brałyśmy darmowe przewodniki i szukałyśmy czegoś co nas zainteresuje. Tym sposobem na spokojnie zobaczyłyśmy naprawdę sporo, a to, czego nie zobaczyłyśmy nie psuło nam humoru. Nie mówię, że plany są złe. Złe jest nadmierne poleganie na nich i niepozwalanie sobie na spontaniczność. Jeśli jesteś wkurwiona, bo nie odhaczyłaś jakiegoś punktu to coś jest nie halo, imho. W końcu w roadtripie chodzi o wolność. Śpicie wtedy, kiedy jesteście zmęczeni i tam, gdzie akurat zaparkujecie samochód. Zwiedzacie to, co was interesuje, a nie to, co jest określane jako “must-see” we wszystkich przewodnikach. Sami decydujecie czy macie ochotę jeszcze trochę zapieprzać czy wolicie odpocząć. Jeśli macie potrzebę kontrolowania każdego etapu podróży i planowania od A do Z to pora wziąć głęboki oddech i pozwolić sobie na flow. Popatrz na górki i chmurki i ciesz się tym gdzie obecnie jesteś. 


zaufanie 
Potrzeba kontroli i wewnętrzna spina nie odchodzi sama z siebie. Nie ma szans, żeby wyczillować, jeśli nie ma się zaufania, że wszystko będzie dobrze. Cokolwiek by się nie działo, z dziecięcą wręcz ufnością wierzyłam, że tak ma być - przeszkody to tylko mały objazd, który doprowadzi mnie tam, gdzie mam być, gdzie jest jeszcze lepiej. Kiedy coś idzie zupełnie nie po mojej myśli to zamiast spinać się wewnętrznie i buntować przeciwko temu, czego nie mogę zmienić, próbuję wyluzować się w obecnej sytuacji. I przede wszystkim, zaufać, że to doprowadzi mnie do jeszcze lepszych rzeczy niż sobie wyobraziłam. W końcu nasza wyobraźnia jest bardzo ograniczona… Zamiast nerwów i buntu, i złości - zaufanie życiu (czy też różnorakim siłom wyższym w jakie tam sobie wierzycie). 



spokój
Nie mogę powiedzieć, żeby przez cały wyjazd było idealnie, bo to się chyba nie zdarza. Nie wiem jak to było u dziewczyn, nie wiem czy cokolwiek im przeszkadzało, bo nie było tego widać. Mnie natomiast leciutko drażniły różne rzeczy. I o ile na początku potrafiłam się świetnie kontrolować, o tyle pod koniec było już gorzej. Wiecie o co chodzi, drobne rzeczy, o których wiesz, że nie powinny denerwować, a denerwują. Całe to moje gderanie o wewnętrznym spokoju odnosi się do czasu kiedy regularnie pisałam w dzienniku i zostawałam sama po to, żeby pozastanawiać się nad tym o co mi właściwie chodzi. W drodze nie ma za bardzo takiej możliwości, bo cały czas jest się z kimś. Znam siebie i wiem, że potrzebuję samotności. Na maksa. Potrzebuję zostać sama i spędzić dzień pisząc o tym jak się czuję, bo inaczej to się we mnie gromadzi i wybucha. Wiem, że mogę być świetną towarzyszką podróży, ale bycie z ludźmi 24/7 jest dla mnie zbyt męczące i czasami muszę po prostu posiedzieć sama. Dziewczynki rozumiały to doskonale, zresztą już na campie potrafiłam w środku posiadówy wstać i powiedzieć “ok nara, teraz idę popisać pamietniczek”. Po pewnym czasie ludzie przestają reagować na te dziwactwa:) Najważniejsze to znać siebie i wiedzieć co wyzwala wewnętrznego spinatora. I opanować tego dziada, bo inaczej zepsuje najlepszy wyjazd. U mnie najlepiej sprawdza się pisanie, czyli forma medytacji. Serio warto poszukać tego, co działa na nas najbardziej uspokajająco, bo widziałam już ludzi, którzy byli niczym chodząca bomba przez to, że nie potrafili sobie poradzić ze swoimi emocjami. Podróżowanie z kimś takim to nic fajnego


dbanie o siebie
Jedzenie, ruch i sen. Potrzeby ciała są super ważne, nawet jeśli planuje się dość ekstremalny wyjazd, który w założeniu ma trochę sponiewierać i nie zostawiać czasu na “pierdoły”. Przekonałam się, że owszem, można najtańszym kosztem zorganizować podróż, przeżyć na bagietkach i puszkach z walmartu i świetnie się przy tym bawić, ale po wszystkim kończy się tak wyjałowionym, że ciężko potem wrócić do równowagi. Nie wspominając już o tym, że chce się mniej. Złe odżywianie i brak ruchu powoduje turbo zmęczenie i nawet te piękne widoki dookoła już nie cieszą tak bardzo. Pod koniec tripu byłam po prostu zmęczona. Nie samą drogą, nie zwiedzaniem i życiem w samochodzie tylko właśnie tym brakiem troski o siebie. To akurat można było lepiej zaplanować. Jechanie na puszkowanym żarciu i subwayu to jest jakaś opcja, ale włączenie do tej “diety” większej ilości warzyw i owoców naprawdę nie byłoby takie ciężkie. Po prostu nam się nie chciało. 


All in all, jestem przeszczęśliwa, że tak się to wszystko potoczyło. Chciałabym to kiedyś powtórzyć. Road trip. Taki zupełnie spontaniczny, bez planowania, bez zamartwiania się o najmniejsze szczegóły. Z ludźmi, którzy nie robią spin, nie szukają luksusów i kochają przygodę. żeby tak znowu poczuć to flow 🖤





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niespokojny czas - jak poradzić sobie z gniewem?

Wolontariat w Birmie

Jak pomóc rodzinie żyć bardziej ekologicznie?