Workaway w Tajlandii: fundacja ratująca słonie i social media dla resortu
Fajnie wiedzieć, że kogoś to interesuje, że
może chcielibyście spróbować czegoś podobnego, że macie pytania
i czasem napiszecie coś miłego w odpowiedzi na moje instastories. Dzięki
wielkie za to wszystko, post powstaje po to, żeby dokładniej opisać
co to takiego ten cały workaway i jak zacząć swoją przygodę, bo
nie ma szans, żebym streściła wszystko na instagramie.
Dlaczego
w ten sposób i dlaczego w ogóle
Tutaj bardziej ogólnie o całym wyjeździe, choć reszta wpisu
skupia się tylko na Tajlandii. Nigdy
nie marzyło mi się bycie solo female traveler, nigdy też nie
ciągnęło mnie do Azji, więc
jeśli
napiszę, że „tak wyszło” to
dlatego, że serio tak wyszło. A w życiu nie ma przypadków.
Pojechałam sama, bo nie
miałam z kim (ale też nie chciałam szukać na siłę i parować
się z kimś, co do kogo nie jestem pewna), a zostało mi trochę
zaoszczędzonego hajsu, który chciałam przeznaczyć na podróże.
Trochę to dobre słowo, bo niecałe 7 tys, w które upchnęłam
bilety lotnicze (w tym Quatar, który tani nie jest), hostele i
wyżywienie (tutaj sporo oszczędziłam dzięki workaway), transport
między miejscowościami i wszystkie zachcianki po drodze. A i tak
nie żyłam jakoś turbo oszczędnie, serio. Jak już sobie
postanowiłam, że nie będę czekać na odpowiedni moment, tylko
skorzystam z tego co mam tu i teraz, pojawiło się pytanie co mogę
zrobić, żeby to była dłuższa podróż, a nie kilkudniowy trip.
Tutaj
z pomocą przychodzi strona workaway.info, której claimem jest
„Travel globally. Connect locally”. I to jest właśnie, moim
skromnym zdaniem, esencja podróżowania.
Workaway
Workaway
polega na tym, że decydujesz się pracować przez kilka godzin
dziennie (zwykle około 5h, 5x w tygodniu) w zamian za wyżywienie i
zakwaterowanie. Na stronie są tysiące profili, które oferują
bardzo różne rodzaje pracy, warunki i udogodnienia. Można pracować
na eko farmie, robić social media, opiekować się dziećmi albo
alpakami,
pracować na recepcji, suszyć herbatę, pomagać najbiedniejszym
itd. Warunki też są różne, bo może ci się trafić prywatny
pokój z łazienką albo pokój dzielony z 10 innymi osobami, trzy
posiłki dziennie albo kieszonkowe na to, żeby kupić sobie jedzenie
na mieście. Za roczny dostęp do strony trzeba zapłacić 44$.
Jak
już mamy konto, wyszukujemy kraj, który nas interesuje (albo
najpierw szukamy hosta i dostosowujemy się do jego lokalizacji) i
piszemy maila. Oczywiście nie ma co się cieszyć zawczasu, bo oni
takich wiadomości dostają mnóstwo. Na początku szukałam hosta
bezpośrednio w Bangkoku, ale po dwóch nieudanych próbach i
rozmowie z kumpelą (kiedy uświadomiłam sobie, że przecież Bkk to
wielkie, turystyczne miasto, czyli
nie
ta
prawdziwa Tajlandia, którą
chciałam zobaczyć),
postanowiłam otworzyć się na inne miejsca. I tak trafiłam do
prowincji Kanchanaburi.
Moja
praca i
warunki
Mój
host oferował pracę w dwóch sektorach. Była to albo organizacja
ratująca słonie (o której już co nieco napisałam) albo resort.
Oczywiście te dwie strony ściśle ze sobą współpracowały i dla
nas tak naprawdę nie miało znaczenia kto pracuje dla resortu, a kto
dla organizacji, wolontariusze trzymali się razem tylko mieli inne
zadania i
większość czasu spędzali w różnych miejscach. Natomiast kiedy
przychodziło do organizowania sobie czasu wolnego, nie było żadnego
podziału. Aplikując nie wiedziałam gdzie zostanę przypisana,
ostatecznie padło na resort. Moja praca początkowo miała polegać
na tworzeniu treści na instagrama, facebooka i bloga, ale
ostatecznie podczas pierwszej rozmowy z moją koordynatorką okazało
się, że resort nie ma żadnego dokumentu, który można by pokazać
wolontariuszom, aby zrozumieli specyfikę obiektu i sposób
komunikacji. Stwierdziłam, że mogę wykorzystać trochę swojej
wiedzy ze studiów i rozpisać im taki mini guideline, to
było moje główne zadanie, poza tym wpisiki na fejsbuczka z
wykorzystaniem zdjęć od poprzednich wolontariuszy i jakieś
dodatkowe zadania przydzielone po drodze. Ogółem, praca była
baaardzo przyjemna, ciekawa, satysfakcjonująca, w dodatku nie było
jednego miejsca, w którym miałam obowiązkowo siedzieć przez 6
godzin, nie było też konkretnego czasu kiedy mam zacząć albo
skończyć pracę. Wszystko bardzo elastycznie. No a skoro mogę
siedzieć nad basenem i klikać w klawiaturkę to czemuż by nie?
Zakwaterowani
byliśmy w cudnych dwuosobowych domkach (log-cabin) z prywatną
łazienką, które sprzątane były raz w tygodniu. Do tego trzy
posiłki dziennie, w tym wersja wegetariańska i wegańska (jeszcze
trochę uboga, ale pracują nad tym!). W dodatku kiedy przyjeżdżały
duże wycieczki, na śniadanie serwowany był bufet również dla
wolontariuszy i to był najszczęśliwszy moment całego dnia:)
Mogliśmy
korzystać z basenu, wypożyczyć rowery, ćwiczyć jogę co rano z
Nadią i oczywiście codziennie przebywać z dwoma słonicami
(naprawdę można się przyzwyczaić do tego, że nagle trzeba zejść
z drogi, bo słonie idą się kąpać).
Ludzie
Miałam
ogromne szczęście trafić na świetną ekipę i koordynatorkę,
która była wprost cudowna i bardzo nas trzymała razem. Nadia
też zaczynała jako wolontariuszka, ale ostatecznie postanowiła
zostać na dłużej i pracować legitnie, za pieniążki. Sama jest
podróżniczką, bardzo oddaną rozwojowi duchowemu, dlatego praca z
nią to była czysta przyjemność. Dyrektorka
obiektu też była przemiłą panią, która bardzo często kupowała
nam jakieś ciasteczka, deserki, dawała
kawę za darmoszkę, a raz nawet godzinny masaż tajski i jacuzzi.
Czyli całkiem spoko. Ogółem podczas mojego pobytu wolontariusze
się zmieniali, ale ekipa, z którą zaczynałam to był zbiór
naprawdę ciekawych osób. Para artystów koło czterdziestki
malująca murale dla słoniowego muzeum, nauczycielka reiki,
niemiecki dziennikarz, który o Azji wie wszystko, para architektów
z Paryża, szalona backpackerka z Australii.
Dla
tych, którzy boją się podróżowania solo – jeśli wybierzesz
drogę jaką jest workaway, zawsze poznasz ludzi. Mnie często uwiera
social anxiety, z którą nie zawsze umiem sobie poradzić, a w
nowych sytuacjach jest to szczególnie trudne. Dlatego przez pierwsze
dni sądziłam, że nikt mnie nie lubi, parę razy płakałam i dałam
się opanować swoim lękom. Ale bardzo
nad sobą pracowałam i starałam się z całych sił odnaleźć
spokój i zaakceptować sytuację, jaka by nie była. Teraz mam super
kontakt z kilkoma z tych osób, kilka ważnych rozmów za sobą,
świetne wycieczki i piękne wspomnienia. No i przede wszystkim –
wiem, że to były tylko myśli podsuwane mi przez strach. Wśród
podróżników otwartość jest tak duża, że chyba ciężko by było
trafić do grona, w którym wszyscy mieliby mnie gdzieś.
Day
offy
Nie
samą pracą żyje człowiek, więc w weekendy organizowaliśmy sobie
wyjazdy. Tutaj już wszystko zależy od ekipy – jeśli uda wam się
zgrać, będziecie jeździć razem, jeśli nie, trzeba liczyć na
siebie. Dla nas mega opcją było to, że tuk-tuk na cały dzień
kosztował nas 2000 baht, czyli jakieś 250 złotych, co przy
podziale na sześć osób (a
przy drugim wyjeździe 10!)
dawało niewielką sumę, za którą mieliśmy całodzienne
zwiedzanko. Pierwszy
wyjazd spędziłam w Erawan National Park podziwiając wodospady i
mocząc stópki. Za drugim razem w palącym słońcu oglądałam
sobie świątynie, co było o tyle niekomfortowe, że do niektórych
trzeba się było dostać wchodząc bardzo wysoko pod górę.
Spocona, ale szczęśliwa wypiłam jeszcze dobrą kawę w najbardziej
obleganej kawiarni w okolicy i kupiłam owoce na nocnym markecie. O
night markets w ogóle można by długo pisać, ale nie chcę aż tak
rozwlekać tematu.
Ogółem
Workaway
spodoba się tym, którzy szukają czegoś innego niż wygoda i
odpoczynek, bo to nie będą typowe wakacje. Żeby nie było, jak
ktoś wybiera komfort i odpoczynek to ja też to mega kumam
(zwłaszcza po 1,5 msc podróży, która naprawdę potrafi
przetyrać). Każdy ma inny styl zwiedzania i to jest totalnie okej.
Lubię po prostu rozróżniać podróżowanie i turystykę, natomiast
nie mam ścisłej definicji tych słów i nie patrzę z pogardą na
„all inclusive”. Workaway
jest zatem opcją dla podróżników, którym zależy na tym, żeby
poczuć dane miejsce. Możesz pracować z mieszkańcami tego kraju,
uczyć się ich języka i kultury, dowiedzieć się problemach, z
jakimi zmagają się na co dzień, poznać innych podróżników,
usłyszeć masę niezwykłych historii, zrobić coś dobrego dla
miejsca, w którym jesteś i doświadczyć czegoś zupełnie innego
niż do tej pory. Oczywiście
ogromnym plusem jest oszczędność, ale nie decydowałabym się na
tę opcję tylko z tego względu, bo możesz się mocno rozczarować
jak trzeba będzie serio zapieprzać. Jednak trzeba sporo dać od
siebie, więc lepiej być na to przygotowanym i nie myśleć o
workaway w kategorii zagranicznych wakacji. Tanie podróżowanie,
owszem. Wakacje za darmo, zdecydowanie nie. Pozytywna myśl na koniec
– nie każdy musi lubić workawaye, wolontariaty, spanie u ludzi na
kanapie i noszenie ciężkiego plecaka zamiast schludnej walizeczki.
Znajdź
coś, co odpowiada tobie. Ja na przykład sporo się o sobie
dowiedziałam po wyjeździe do Tajlandii i Birmy i mam w sobie o
wieeeele więcej pokory i szacunku do różnych sposobów
podróżowania.