"Made in Poland" w stylu Veclaim, czyli dlaczego fani marki mają prawo czuć się oszukani

screeny z instastories Karoliny Domaradzkiej

Nie macie pojęcia jak mnie wkurza nadużywanie zaufania ludzi przez celebrytów. Cała aferka rozpętała się przez instastories pewnej stylistki (edit: Karolina Domaradzka, przywoływany portal nie podał jej nazwiska), która zwróciła uwagę na metkę Fruit of the Loom widniejącą pod doszytą metką Veclaim (info z portalu ddob). Ta pierwsza marka to producent odzieży bez nadruków, często sprzedawanej w hurcie po niskich cenach, jakości raczej marnej. Druga marka należy do Jessici Mercedes, której przedstawiać zapewne nikomu nie muszę. Jessica sprzedaje swoje koszulki po 2 stówki, bluzy po trzy itd. Nie dziwi to ani trochę biorąc pod uwagę, że ubrania miały powstawać w całości w Polsce. Jeśli chcesz wyprodukować dobrej jakości ciuch, zapłacić uczciwie szwaczkom, utrzymać wszystko co związane z marką (pracowników, serwery itd.) to wiadomo, że nie będziesz sprzedawać po sieciówkowych cenach. Te wyższe koszty to coś, co ja całkowicie akceptuję kupując ubrania polskich marek, bo wiem, że to dobrze wydane pieniądze. Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś próbuje wykorzystać bardzo pozytywny trend na polską modę i rzuca hasłem “made in Poland” ukrywając, że np część produkcji odbywa się w zupełnie innym miejscu. Tak, to jest zatajenie faktu istotnego dla tej części klientów, której zależy na a) lokalnej produkcji b) dobrej jakości (bo przypominam, że FOTL nie ma najwyższych standardów). Fani Veclaim I samej Jessici mają prawo czuć się oszukani. Informacja o tym, że ubrania w całości powstają w Polsce została usunięta ze strony marki, a sama artystka tłumaczyła, że choć Fruit Of The Loom dostarcza odzież to następnie przechodzi ona vintage renewal już w lokalnych manufakturach. To nie zmienia faktu, że jak ktoś płaci za jakość wartą 3 stów to takiej jakości ma prawo oczekiwać, a ściąganie ciuchów od tanich dystrybutorów to jak dla mnie jest nic innego jak chęć przyoszczędzenia. Najbardziej boli mnie to chwalenie się lokalną produkcją. Z jednej strony Jessica na pewno zrobiła dużo dobrego uświadamiając fanów jak ważne jest kupowanie rzeczy szytych w Polsce, z drugiej strony okazało się, że sama w Polsce wcale nie szyje… Przynajmniej nie w całości. Niestety prawo zakłada, że można pochwalić się metką “made in Poland” jeśli końcowy etap produkcji odbywa się w naszym kraju, a wcześniejsze gdzieś indziej, np. W Chinach czy Bangladeszu. Dlatego tak ważne jest, żeby nie dać się nabrać, a takie afery jak ta całkiem sporo nam uświadamiają.

 Chcemy ufać ulubionym celebrytom. Szafiarki i blogerki budziły początkowo duże zaufanie, bo liczyliśmy, że pokazują tylko to, co same noszą. Kiedy internet bardziej się skomercjalizował (pamiętam początki szafiarek w Polsce), a w grę zaczęły wchodzić płatne współprace lub te na zasadzie barteru, to nagle okazało się, że promowanie czegokolwiek to może być całkiem opłacalny biznes. Teraz instagramerzy czy youtuberzy nie tylko zarabiają na współpracach, ale też sami wypuszczają linie odzieży, kosmetyków itd. Nie ma w tym absolutnie nic złego, ale jako konsumenci powinniśmy być znacznie bardziej krytyczni co do otrzymywanych produktów. Rzecz lansowana nazwiskiem youtuberki nie oznacza, że to nie będzie bubel. No i pamiętajmy, że oni nie zakładają tych marek, bo tak bardzo nas kochają i chcą nam dostarczyć coś fajnego prosto z serduszka, tylko dlatego, że chcą zarobić jeszcze więcej pieniędzy:) Z tej okazji zachęcam do krytycznego podchodzenia do wszelkiej maści influencerów i przypominam, że Jessica nie jest jedyną znaną osobą, która zaliczyła wpadkę. Przypomnijcie sobie linię szminek z włosami, plamkami i dziwną teksturą od makijażowej youtuberki Jaclyn Hill, i jej fatalną linię obrony. W ogóle bardzo polecam poniższy filmik, w którym Luke Alexander przytacza kilka "dram", w tym tę z Jaclyn:

Popularne posty z tego bloga

Niespokojny czas - jak poradzić sobie z gniewem?

Wolontariat w Birmie

Jak pomóc rodzinie żyć bardziej ekologicznie?